Pociąg do wina

Próbujemy, degustujemy, pijemy!

Dzień dobry, furmint?

Picie wina i podróżowanie trwale zmieniają naszą świadomość. Zarówno z osobna, jak i łącznie. Nie jesteśmy już tacy sami po kolejnym kieliszku dotąd nieznanego wina, nie jesteśmy też po powrocie z dłuższej wycieczki. Każdy kieliszek przynosi nowe doznania zmysłowe, prezentuje nowe aromaty, na nowo definiuje wytrawność, cierpkość, równowagę kwasowości i słodyczy. Każda podróż obfituje w odkrycia lokalnych zwyczajów, tradycji, stylów życia.

W tym roku wino i podróże szczególnie odcisnęły na mnie swoje piętno. Odwiedziłem Budapeszt, gdzie udało mi się zwiedzić prawie każdy park oraz wypić tyle wina, ile cały Dunaj by nie pomieścił. Obydwie te czynności łączyły się ze sobą nierozerwalnie – co park to wino, bo lepiej się pije w przyjemnych okolicznościach przyrody. Że było wtedy wyjątkowo gorąco (w czasie mojego pobytu w Budapeszcie odnotowano najwyższe temperatury w całej Europie – dla odmiany w Hiszpanii padał wtedy śnieg) większość tego wina to były wina białe. Nie zawsze dobrze schłodzone, ale i tak na upał najlepsze. Jakoś tak też się złożyło, że całkiem spora część wypitych butelek zawierała furminty – wytrawne białe z Tokaju, ze szczepu o tejże nazwie. Pierwszego furminta, zakupionego w zwykłym markecie w cenie soku w kartonie opróżniłem na nabrzeżu wyspy Małgorzaty, wieczorem, już w nocy prawie, spoglądają na światła domów w Budzie. Potem były oczywiście kolejne, jedne lepsze, drugie gorsze – niektóre bardzo młode, inne z lekka zbotryzowane, a zawsze naprawdę porządnie wytrawne z lekką nutą goryczy w finiszu.

Most Małgorzaty, łączący wyspę i obydwa brzegi Budapesztu

Most Małgorzaty, łączący wyspę i obydwa brzegi Budapesztu
(widok z wyspy) © Pociąg do wina

Wtedy w Budapeszcie picie furminta za furmintem wydawało się sprawą naturalną. Nic prostszego – pójść do sklepu i chwycić jedną z wielu butelek wypełnionych tym zacnym trunkiem. Tak te furminty jakoś zaginęły w moich wspomnieniach z wakacji, aż dnia pewnego przebywając w Gdyni udałem się do jednego z ciekawszych tamtejszych sklepów (Alkohole Świata, ul. Krasickiego 10), który łączy całkiem dobry wybór z korzystnymi cenami. Tam w oko wpadł mi Disznoko Furmint 2007 w cenie coś koło 39 zł. Przy kasie okazało się jednak, że (pewnie ze względu na już dość sędziwy jak na białe wino wiek) jest on przeceniony na idealne 19,99, co dodatkowo pozytywnie nastrajało do spożycia. Trunek okazał się wyborny, gdyż łączył ze sobą wcześniej wspomniane zalety furminta z pyszną a nieprzesadzoną naftowością spotykaną częściej w rieslingach. Wino było tak dobre, że wróciłem po więcej, po to zresztą tylko, by odkryć, że moja butelka była ostatnią.

Supermarketowe stoisko z winem

Supermarketowe stoisko z winem © Pociąg do wina

To doświadczenie przywołało w moich myślach ten wieczór na wyspie Małgorzaty, gdy piłem swój pierwszy wytrawny tokajski furmint. Zatęskniłem wtedy za tą chwilą i od mojego pobytu w Gdyni tęsknię za nią nieustannie. Tęsknię też z wytrawnym furmintem, którego, jak się okazuje, w Warszawie nabyć niełatwo. Albo wcale go nie ma, albo jego cena przekracza przyzwoitość codziennego trunku. Niemniej wytrwale i z uporem wchodzę do kolejnych sklepów alkoholowych z nieodmiennym “Dzień dobry, czy jest furmint?” na ustach. Wychodzę jednak zawsze z rozczarowaniem na twarzy. Pozostaje mi tylko zastanawiać się, kiedy wreszcie ten najlepszy na upalne poranki, południa i wieczory trunek zacznie większą ilością i w przyjaźniejszej cenie napływać do naszego kraju.

[W]

Dodaj komentarz

Information

This entry was posted on 1 sierpnia 2013 by in Felieton, Wina węgierskie and tagged .

Archiwum